Nie było nic gorszego niż podróż maluchem z rodziną na wakacje nad morze od nas z południa Polski. Pamiętam, że raz ojciec przed wakacjami miał załatwić nowy samochód. Tak, zdecydowanie mu się udało! Wiecie co zrobił?! Zamienił naszego starego malucha na nowszą wersję EL zwanego powszechnie „Elegantem”.
Fiat 126P Elegant
Pamiętam jak przyjechał wtedy na nasz osiedlowy parking i powiedział do mnie „Synu, patrz jakie cudo włoskiej technologii! Elektryczny zapłon typu Nanoplex, który nie wymaga żadnej regulacji! Rozkładane fotele i zmodernizowana deska rozdzielcza!”. Brak nam było słów z mamą i z bratem ale tata był dumny, że obietnicy dotrzymał.
Jako, że ojciec lubił też popić na wakacjach trochę czystej, to zawsze towarzyszył nam na wakacjach jego kumpel z pracy wraz z rodziną – nazwijmy ich Kowalskimi. Nienawidziłem ich, a najbardziej – starego Kowalskiego. Dodam jeszcze, że z perspektywy czasu dalej za nimi nie przepadam. Ojciec starego Kowalskiego, prezes jednego z PGRów, miał kupę siana, więc gdy my jechaliśmy ściśnięci w naszym maluchu, oni dumnie rozkładali nogi w Fordzie Escorcie sprowadzonym z Niemiec. I tak było za każdym razem! I kiedy miałem nadzieję na odmianę losu... schemat miał się znów powtórzyć.
Ziemniaczany fortel
Stwierdziłem, że NIE, NIE TYM RAZEM, a że mam młodszego brata, któremu bardzo lubiłem w tamtym czasie imponować wymyśliłem pewien plan. Zawsze przed drogą moi rodzice umawiali się z Kowalskimi na naszym parkingu przed blokiem, po czym mama zapraszała ich na ostatnią kawę przed wyruszeniem w przygodę na otwarte morze polskich poPRLowskich dróg. Jako, że mieszkaliśmy na czwartym piętrze to chwile ich nie było.
Wykorzystując chwile ich nieobecności wsadziłem im ziemniaka w rurę wydechową ich Forda Escorta. Nie trzeba być mechanikiem, żeby wiedzieć, że auto w takiej sytuacji ma raczej nikłe szanse na zapłon, a że bawiliśmy się w dwójkę z bratem w trzech muszkieterów to swoją szpadą będącą patykiem z kasztanowca upewniłem się, że kowalski łatwo kartofla z rury nie wyciągnie. No i tak też się stało.
Gdy wrócili z kawy Kowalski dumnie usiadł za kółkiem niczym boss Cosa Nostry i próbował pokazać jak jego nowa fura odpala na widok kluczyka ale... Raz, drugi, trzeci... Silnik się krztusi i nie odpala. Po chwili nielubiany przeze mnie kumpel mojego ojca poszedł do nas na górę i wykręcił numer do szwagra, średniej klasy mechanika. Ale szwagier, jak to szwagier – za flachę zawsze zrobi wszystko co w jego mocy.
Moi rodzice lekko rozgoryczeni opóźniającym się urlopem doszli do porozumienia z Kowalskimi, że my wyruszymy jutro rano a oni dojadą jak uporają się z problemem dotyczącym ich samochodu, co jak zapewniał kumpel ojca musiało być „jakąś pierdołą nowoczesnego samochodu”. Jak się okazało - nie dołączyli do nas, a średnio obeznany szwagier wysłał auto na żyletki.
Pamiętam jak ojciec powiedział do mnie w drodze nad morze „widzisz synu, nie ma to jak stary dobry maluch!”.